Od 2015 r. nie doświadczyliśmy tak tropikalnych nocy, jak w tym roku i to przez trzy tygodnie. To jest trudne do zniesienia (…). W ciągu 5-10 lat możemy przekroczyć barierę i temperatura wzrośnie o 1,5 stopnia Celsjusza. Co wtedy? W naszym regionie będziemy doświadczać nieznośnych fal upałów, a tam, gdzie one już są, będą one stałym zjawiskiem. Te regiony będą niezdatne do życia. – mówi w rozmowie z Onetem dr Joanna Remiszewska Michalak, fizyk atmosfery i ekspertka do spraw zmian klimatu.
Kamil Turecki: Powodzie w Niemczech, powodzie w Chinach, tornada w Polsce. Świat staje na głowie.
Dr Joanna Remiszewska-Michalak: Dodałabym do tego trudne warunki termiczne, w jakich przyszło nam żyć. Od 2015 r. nie doświadczyliśmy tak tropikalnych nocy, jak w tym roku i to przez trzy tygodnie. To jest trudne do zniesienia, a wpływa na nasze samopoczucie i zdrowie.
Przy tej okazji przypomniała mi się pewna rodzinna historia. Mój 10-letni syn płacząc, mówił: „Mamo, nie jestem w stanie wytrzymać tego ciepła”. „Ksawery, mamy kryzys klimatyczny” – tak zaczęłam mu tłumaczyć to, co się dzieje wokół nas. To, co odpowiedział, wbiło mnie w fotel. „Mamo, nie lubię tych, którzy to zrobili!”. Wie pan, co sobie pomyślałam? „Dziecko drogie… To w takim razie nie lubisz około 200 lat historii ludzkości…” Przecież tak naprawdę niebezpieczną grę z klimatem rozpoczęliśmy w czasach rewolucji przemysłowej.
Ile w tym wszystkim jest działalności człowieka, a ile naturalnych procesów, które i tak by się zadziały?
Faktem jest, że często mówi się o aktywności słonecznej, ale gdyby tylko chodziło o naturalne procesy, to klimat by się nam… ochładzał.
Jak to?
Jeszcze w latach 70. popularna była teoria o globalnym ochłodzeniu. Nagły i szybki wzrost temperatury to niestety zasługa człowieka i emisji gazów cieplarnianych, a fizyka jest nieubłagana. Jeśli jest akcja, jest i reakcja. Na reakcję układu klimatycznego czekaliśmy kilkadziesiąt lat, bo pierwsze prognozy tego, co mamy teraz, pojawiły się już przecież w latach 60. ubiegłego wieku.
W Polsce też jeszcze niedawno mieliśmy dyskusję publiczną, czy klimat zmienia się przez człowieka, czy to może krótki epizod w długiej historii Ziemi. Do tej pory spotykam się z głosami, że z pokorą powinniśmy przyjąć te zmiany, bo czas, w którym żyjemy to zaledwie mrugnięcie okiem. Tymczasem dziś wypełnia się wszystko to, o czym grzmiał świat nauki. Jest tylko jedna pozytywna wiadomość.
Jaka?
To pokazuje bowiem, że dzięki nauce jesteśmy w stanie przewidzieć wiele naszych działań. Szkoda, że często społeczeństwa bazują na przekonaniach, a nie na wiedzy. Zmiany klimatu przyspieszają i to w bardzo niebezpiecznym kierunku. Powiem więcej – badania wskazują na to, że niewłaściwie oszacowaliśmy tempo zmian. W lutym 2022 r. pojawi się raport Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu. Jego autorzy sugerują 40 proc. prawdopodobieństwo przekroczenia ocieplenia o 1,5 st. C w ciągu zaledwie kilku najbliższych lat.
Nauka mówi jasno, jaki mamy nieprzekraczalny budżet węglowy. Musimy działać tu i teraz, bo za 10-15 lat w naszym regionie będziemy doświadczać nieznośnych fal upałów, a tam, gdzie one już są, będą one stałym zjawiskiem. Te regiony będą niezdatne do życia.
Co się stanie na świecie, gdy temperatura wzrośnie o 1,5 stopnia?
Zniszczy to bioróżnorodność, którą teraz jeszcze mamy. Przy wzroście temperatury o dwa stopnie, pozbędziemy się niemal połowy obecnie żyjących gatunków.
Do tego topnienie lodowców, wzrost poziomu morza. Czy Holandię zaleje woda?
Wątpię. To stosunkowo bogaty kraj, który będzie w stanie przeprowadzić szereg działań adaptacyjnych, np. podnieść i ulepszyć wały przeciwpowodziowe. Trzeba powiedzieć jasno, że kryzys klimatyczny oznacza również wielką niesprawiedliwość społeczną.
Ślad węglowy mieszkańca Afryki jest przecież kilkadziesiąt razy mniejszy niż nasz ślad, a mimo tego skutki zmian odczuwa podobnie, a nawet bardziej. W naszych szerokościach geograficznych będziemy umieli przeżyć. Afryka będzie piekłem.
Jak będzie wyglądała Polska za kilkanaście do kilkudziesięciu lat?
Już teraz obserwujemy fale upałów przeplatane latem ulewnymi deszczami. Jednakże z map wilgotności gleby wynika, że susza wcale nie odpuszcza. Opad jest zbyt intensywny, żeby mógł nawilżyć dolne warstwy gleby.
Ponoć potrzeba by było trzech miesięcy ciągłego, ale umiarkowanego deszczu, by sytuacja w tym zakresie się unormowała.
To prawda. Do tego warto podkreślić, że Polska jest specyficznym krajem, a polityka zarządzania zasobami wodnymi jest daleka od poprawnej. To musi się zmienić, a niestety robi się to w zbyt powolnym tempie.
Co konkretnie należałoby zatem zrobić, by gospodarka wodna kraju wróciła na odpowiednie tory?
Przede wszystkim powrócić do tego, co było przed II wojną światową. Podczas niej i przez kolejne 50 lat wszystko było w tym zakresie sukcesywnie niszczone. Pamiętam z dzieciństwa mokradła, które melioracja osuszała. Teraz te mokradła by się nam bardzo przydały. To przecież naturalne magazyny wody. Zaufajmy nauce i technice. Część tych zbiorników jesteśmy bowiem w stanie odtworzyć, ale przestańmy betonować miasta i nie regulujmy na siłę rzek. Dziś te dwa procesy w Polsce wręcz kwitną.
Tym bardziej, że zmienia się struktura opadów. Obserwujemy to na co dzień od co najmniej kilkunastu lat.
Co ciekawe, według pomiarów ilość wody pochodzącej z deszczu jest taka sama jak wcześniej. Problem polega na tym, że czasem miesięczny średni opad pojawia się w ciągu jednego dnia lub dwóch. Właśnie dlatego musimy opracować metody zarządzania tymi zasobami.
Jeśli ropa naftowa była najcenniejszym surowcem w latach 70. ubiegłego wieku, tak w XXI w. najbardziej pożądana będzie właśnie woda. Projekcje pokazują, że zwiększanie się globalnej temperatury powoduje zmniejszenie jej dostępności dla wielu milionów ludzi. To realny scenariusz dla nas, ale i na przykład Afryki.
Co jeszcze zmienia się na naszych oczach?
Zmienia się nam cyrkulacja. Jeszcze na studiach mnie uczono, że w Polsce panuje cyrkulacja zachodnia, a to oznacza, że napływy mas powietrza z północy i południa są niewielkie. Obecnie to się zmieniło.
Sam pamiętam, gdy w dzieciństwie babcia mówiła mi, że chmury zawsze przyjdą zza parku, czyli od strony zachodniej. Obecnie faktycznie to się zmienia. Z czego to wynika?
Mamy na świecie dwie chłodnice – Arktykę i Antarktydę. Topnienie Arktyki i coraz mniejsza ilość pokrywy lodowej, która doskonale odbija promieniowanie słoneczne, sprawia, że zmniejsza się różnica temperatur między strefą arktyczną, a zwrotnikową. Na granicy mas powietrza arktycznego i zwrotnikowego znajdujący się tam prąd strumieniowy wieje z mniejszą intensywnością.
Skoro jest wolniejszy, to rozbija się na różne strony. To z kolei powoduje, że układy baryczne nie są tak dynamiczne, a to wpływa na naszą pogodę. Ostatnio mieliśmy trzy tygodnie upałów. To rzecz rzadko spotykana, bo u nas sytuacja pogodowa zwykle zmieniała się co dwa, trzy dni. Tymczasem słabnący prąd strumieniowy faworyzuje cyrkulację południkową – wieje zatem albo z północy, albo z południa. To szczególnie zauważają osoby pracujące w branży lotniczej.
Co możemy zrobić?
Zacznijmy od tego, że klimat jest sprawą globalną. To nie jest tak, że przesuniemy sobie emisję do innych krajów i u nas przez to będzie lepiej. Często przecież prowadzi się dyskusje, dlaczego Europa ma zmniejszać emisję gazów cieplarnianych, podczas gdy kraje Dalekiego Wschodu emitują ich najwięcej, a zatem najbardziej szkodzą planecie. Problem i jego skutki dotyczą nas wszystkich. Konferencja paryska zapoczątkowała myślenie globalne, choć trzeba przyznać, że w wielu miejscach już jest za późno…
Czy to oznacza, że teraz możemy jedynie minimalizować straty?
Tu i teraz powinniśmy podjąć działania adaptacyjne, żeby zwiększyć wydajność służb informacyjnych, zabezpieczyć się na przykład wyższymi wałami przeciwpowodziowymi. Działania powinny być przeprowadzane na wielu poziomach jednocześnie. Po pierwsze, musimy wyedukować społeczeństwo i osoby decyzyjne. Trzeba bowiem podjąć szereg niepopularnych decyzji, przed którymi nie da się uciec.
Mowa na przykład o czerpaniu energii z elektrowni opalanych węglem, zaprzestaniu korzystania z paliw kopalnych w takim zakresie jak obecnie. Jeśli społeczeństwo będzie miało odpowiednią wiedzę, zrozumie, że nie ma wyjścia. Energetyka, przemysł, transport i rolnictwo – to główne obszary emisji gazów cieplarnianych. Zmiany muszą dotknąć wszystkie te sektory, dlatego musimy w coraz większym zakresie rozwijać technologie pozyskiwania energii z czystych i niskoemisyjnych źródeł, których stworzenie również miałoby niskie koszty środowiskowe.
Co jeszcze?
Po drugie, należy wprowadzić mądrą legislację eliminującą szkodliwe dla środowiska zjawiska. Dziś kwestie klimatyczne są przedsiębiorcom bardzo odległe. Być może należy wspierać tych, którzy będą wprowadzać proekologiczne rozwiązania. Mam na myśli ulgi podatkowe, bo argument finansowy zawsze przemawia i jest decydujący. Zwiększenie efektywności przedsiębiorstwa bez działań zachęcających i regulacyjnych jest niemożliwy.
Pamiętam też taką sytuację, w której jeden z biznesmenów przyznał mi się, że nie rozumie, dlaczego musi z pewnych rzeczy w branży kosmetycznej zrezygnować, ale zmian dokonać musi. To było bardzo pouczające doświadczenie dla mnie. To był dowód na to, że skoro nie wszyscy rozumieją skalę zagrożenia, trzeba wprowadzić odpowiednie prawo, które będzie wprawdzie nieprzyjemne, ale uzasadnione, bo wynikające z naszych doświadczeń oraz nauki.
Dopuśćmy naukę do głosu. Ona pozwoli nam stworzyć technologię oczyszczającą morza i oceany ze śmieci, ale i powietrze z gazów cieplarnianych. Dziś to już się dzieje, ale trzeba sprawić, by było to tanie, dostępne i globalne rozwiązanie.
Co panią w tym wszystkim niepokoi najbardziej?
Podnosząc globalną temperaturę, możemy uwolnić kolejne niebezpieczeństwa, czyli gazy z wiecznej zmarzliny. Topniejące regiony polarne to regiony, w których zmagazynowane są olbrzymie pokłady materii organicznej, która składa się na przykład z węgla czy z metanu. Jeżeli uwolnimy tego dżina z butelki i drzemiące w niej potężne siły natury, to nie wiemy, co się stanie. Być może nie będziemy w stanie nad nimi zapanować.
Ziemia sobie poradzi?
Nasza planeta przeżyje. Może być jednym wielkim oceanem z kilkoma wysepkami. Pytanie jest inne. Ilu z nas przeżyje? Czy będzie przyjazna dla nas, naszych dzieci i wnuków? Co roku płonie Kalifornia, temperatura sięga rekordów w miejscach, w których nie powinno się to zdarzyć, czyli np. w Kanadzie. Do tego męczące fale upałów, ulewne deszcze, tornada, huragany i kryzys wodny. Musimy powalczyć o to, by w ciągu kilkudziesięciu lat zatrzymało się, chociażby, na takim etapie, jakim jest obecnie.
Ile czasu musi minąć, byśmy mogli powiedzieć, że opanowaliśmy sytuację?
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że układ klimatyczny jest w tej chwili rozpędzony. Nawet jeśli jakimś cudem drastycznie zmniejszylibyśmy emisję gazów cieplarnianych, to i tak do końca wieku ten układ by się ocieplał. Jeżeli naszą działalnością będziemy w takim tempie podnosić temperaturę powietrza na Ziemi, to do końca tego stulecia możemy mieć cieplej o 4-5 stopni w skali globalnej.
Dziś gramy o to, by nie przekroczyć punktów krytycznych, a ich przekroczenie spowoduje niekontrolowaną zmianę klimatu. Pierwszy z nich nastąpi, gdy temperatura wzrośnie o 1,5 st. C. Dziś żyjemy w świecie cieplejszym o ok. 1 st. C i już widzimy zmiany. Już jest niebezpiecznie z powodu ekstremalnych zjawisk. Dostajemy od natury konkretną fakturę. W ciągu 5-10 lat możemy przekroczyć tę barierę.
Co będzie kolejnym punktem krytycznym?
Wzrost o dwa st. C. Przewidujemy, że będzie to świat, w którym będziemy w stanie przetrwać, ale nie wiemy dokładnie, co się stanie. Na pewno zmniejszy się nam przestrzeń do życia. Będzie też ona znacznie niższej jakości. Polska może być bez Pomorza, zmniejszy się nam też areał gleb, na której możemy produkować żywność. Polska stepowieje, spada jakość produkcji żywności mimo rozwijającej się technologii.
Jaki będzie zatem człowiek przyszłości? Jak zmieni się jego styl życia?
Na pewno bardziej świadomy w zakresie konsumpcji. Nie musimy mieć nadmiaru ubrań i żywności. Zapędziliśmy się w konsumpcji. Stale gonimy za czymś nowym. Wierzę, że będziemy bardziej doceniać posiadane dobra naturalne i materialne. Zmieni się także dieta człowieka. Żywność będzie dla nas mniej dostępna i na pewno droższa. Zmiany klimatu załamią bowiem tradycyjną produkcję żywności. My już żyjemy w innym świecie. Pokazała to ostatnia zima. W końcu pojawił się śnieg, a to kiedyś było coś zupełnie normalnego. Nasze dzieci i wnuki już nie będą żyły w świecie, którego nasze pokolenie jeszcze zakosztowało.
Zjawiska będą tak ekstremalne i gwałtowne, że zimą będą zaspy i śnieżyce, a latem doskwierający upał i powodzie, czy chce pani przekazać nam smutną informację, że śniegu już nie będzie?
Będzie, bo Polska jest tak zlokalizowana, że dotrą do nas wilgotne masy powietrza, które dadzą nam zimą opady śniegu. Statystycznie pokrywa śniegowa w Polsce jest jednak coraz mniejsza. To również wpływa na epizody suszy, szczególnie w okresie wegetacyjnym, kiedy najbardziej potrzebujemy tej wody. To woda jest w XXI w. najważniejsza i to o nią będą konflikty.
Źródło: Onet
Zdjęcie główne: Craig PAttenaude | Unsplash