Tam, gdzie natura rozdaje karty

17 kwietnia 2025

Mateusz Waligóra to nie tylko podróżnik, ale także uważny obserwator sił natury i mistrz przetrwania w ekstremalnych warunkach. W rozmowie dla magazynu Obserwator opowiada o wyprawach przez pustynie, polarne bezkresy i miejsca, gdzie pogoda może być największym wrogiem – lub sprzymierzeńcem. Zdradza, jak odczytuje atmosferyczne sygnały, jak przygotowuje się psychicznie i sprzętowo do samotnych wypraw oraz czego nauczyły go lata zmagania się z żywiołami. To opowieść o pokorze wobec natury, granicach wytrzymałości i sile człowieka, który świadomie wybiera samotność w najdzikszych rejonach świata.

Rafał Stepnowski: Twoje wyprawy prowadzą przez najbardziej niegościnne miejsca na Ziemi – od pustyń po lodowe pustkowia. Jak nauczyłeś się „czytać” pogodę w tak różnych środowiskach? Czy intuicja odgrywa tu równie ważną rolę, co dane z prognoz?

Mateusz Waligóra: Z każdą kolejną wyprawą prognozy pogody nabierają dla mnie większego znaczenia. Gdy w 2018 roku przeszedłem samotnie, jako pierwszy człowiek w historii, mongolską część pustyni Gobi, nie korzystałem z żadnych prognoz, bo wiedziałem, że niezależnie od tego co zaserwuje mi natura, ze wszystkim i tak muszę poradzić sobie sam. Na początku tego roku wróciłem do środkowej Azji, aby tym razem zimą przejechać Gobi rowerem i przyznaję, że dzięki rozwiniętej na przestrzeni lat sieci telekomunikacyjnej miałem niemal stały dostęp do prognoz. To pozwoliło na lepsze rozłożenie sił w trakcie wyprawy i mądrzejszą logistykę. Efekt? Pomimo trudniejszych warunków atmosferycznych, wróciłem do domu w dużo lepszej kondycji. Kluczowa jest też skrupulatność na etapie przygotowań. Przygotowując się do zimowej wyprawy przez Gobi, przeanalizowałem dostępne dane meteorologiczne z kilkudziesięciu ostatnich lat. Wynikała z nich pewna zależność – po mroźnej zimie zazwyczaj następowała łagodna. Sezon zimowy 2023/2024 zapisał się jako najtrudniejszy w ostatnich 5 dekadach, więc była duża szansa, iż kolejna zima nie będzie tak ekstremalna. I tak było. To pokazuje, że warto korzystać z wiedzy dostępnej dla każdego.

Czy był moment podczas Twoich wyjazdów, kiedy pogoda całkowicie Cię zaskoczyła – mimo przygotowań, doświadczenia? Jakie wnioski wyciągnąłeś z takiej sytuacji?

MW: Prognozy atmosferyczne to wskazówki, jedna z wielu składowych podejmowanych decyzji – są bardzo ważne, ale nie powinny być decydujące. Niech przykładem będą wyprawy polarne, na których cały swój ekwipunek ciągnę na saniach – jestem i muszę być samowystarczalny. Jeśli ze względu na niezbyt optymistyczne prognozy pogody, zrezygnuję z marszu i biwakuję przez kilka dni, to ryzykuję, że nie dotrę do celu, bo nie wystarczy mi paliwa i żywności. Zatem czasem, pomimo nienajlepszych prognoz, muszę kontynuować marsz.

Jak wygląda Twoje podejście do przygotowania ekwipunku pod kątem warunków atmosferycznych? Czy masz swoje żelazne zasady, których zawsze się trzymasz, niezależnie od regionu świata?

MW: Po pierwsze, sprzęt który ze sobą zabieram musi zapewnić mi bezpieczeństwo i względny komfort w każdych warunkach atmosferycznych. Po drugie, ma być wytrzymały, a w przypadku awarii łatwy w naprawie. Po trzecie, przy zachowaniu drugiej zasady, powinien być możliwie jak najlżejszy. Niestety dostępna na rynku odzież i ekwipunek na przestrzeni lat stają się coraz droższe przy jednoczesnym spadku ich jakości. Wymaga to ode mnie wielu modyfikacji już na etapie planowania, aby wyeliminować potencjalne słabe punkty.

Zdarzało Ci się zmieniać plany wyprawy z powodu pogody – skracać trasę, szukać alternatywnej drogi, zatrzymać się na kilka dni? Co decyduje o takich decyzjach, kiedy jesteś sam, z dala od cywilizacji?

MW: Wielokrotnie! To właśnie anomalia pogodowa była powodem mojej największej wyprawowej porażki. W 2013 roku wraz z żoną Agnieszką podjęliśmy ambitną próbę przejechania rowerami, uchodzącego za najtrudniejszą drogę wytyczoną na Ziemi, szlaku Canning Stock Route w Australii Zachodniej. Prowadzi on przez cztery pustynie – Tanami, Małą Pustynię Piaszczystą, Dużą Pustynię Piaszczystą i pustynię Gibsona. Niestety na Wielkiej Pustyni Piaszczystej w środku pory suchej zatrzymały nas obfite opady deszczu, które zamieniły piasek w lepką glinę, uniemożliwiając tym samym poruszanie się. Z założenia byliśmy samowystarczalni, a zatem bazowaliśmy na zapasach żywności spakowanych na 40 dni. I chociaż po kilku dniach spomiędzy chmur nareszcie zaczęło nieśmiało wychodzić słońce, wiedzieliśmy że dla nas to koniec wyprawy i musimy się wycofać. Nie wystarczyłoby nam jedzenia na dokończenie drogi, a szansa na ratunek z zewnątrz byłaby mocno iluzoryczna. Po powrocie do Polski dowiedzieliśmy się, że tak intensywne opady w tym miejscu nie występowały od lat 70. XX wieku. Kto choć raz był w australijskim Outbacku, ten wie, że największym zagrożeniem jest tam ogień i woda. Na Canning Stock Route wróciłem samotnie rok później i przebyłem go z sukcesem, mierząc się tym razem z ogniem.

Czy pamiętasz najtrudniejszą noc pod względem pogodowym? Co się wtedy działo i jak udało Ci się ją przetrwać?

MW: Pamiętam wiele takich nocy, ale na potrzebę naszej rozmowy przywołam burzę pisakową na pustyni Gobi z 2018 roku. O zachodzie słońca panowała martwa cisza, która nie wzbudziła moich podejrzeń. Przed północą zerwał się huragan niosący ogromne ilości piachu. Kolejne godziny spędziłem w goglach i masce przeciwpyłowej z filtrami, z całych sił trzymając namiot, aby wiatr nie połamał stelaży. Przetrwałem w ten sposób aż do rana, gdy wiatr nieco osłabł. Następnie przespałem kilkanaście godzin – to był ogromny wydatek energetyczny i psychiczny – żaden dzień marszu nie zmęczył mnie w takim stopniu. Tej nocy zrozumiałem, że wszystkie środki łączności, które miały mi zapewnić bezpieczeństwo, są psu na budę. Dotarcie jakiejkolwiek pomocy na Gobi to kwestia godzin, a czasem dni. Tymczasem w takich warunkach liczy się każda minuta.

Wielu początkujących podróżników skupia się na sprzęcie, a pomija aspekt psychiczny. Jak Ty przygotowujesz głowę na to, że przez kilka dni może nie być żadnego „okienka pogodowego”?

MW: To pytanie wymagałoby naprawdę długiej i kompleksowej odpowiedzi. Upraszczając, to bardzo indywidualna sprawa. Ja najgorzej radzę sobie z intensywnymi albo długotrwałymi opadami deszczu – mają ogromny wpływ na moje morale. Z drugiej strony, na wyprawie polarnej kłopotem są opady świeżego śniegu, które zamieniają marsz i ciągnięcie sań w „orkę”. Dodam jednak, że naprawdę lubię wiatr, a ten w plecy – kocham!

Jak radzisz sobie z ekstremalnymi kontrastami – na przykład, kiedy w ciągu jednej doby temperatura waha się o kilkadziesiąt stopni? Czy są uniwersalne patenty, które się sprawdzają w takich warunkach?

MW: Być może pomyślałeś, że zacznę od odzieży, ale ja przede wszystkim skupiam się na doświadczeniu i znajomości własnego organizmu. Nigdy nie wybrałbym się na Gobi zimą, gdybym wcześniej nie wiedział dokładnie, jak na takie warunki zareaguje moje ciało. Pustynie są tutaj doskonałym przykładem, szczególnie Gobi, która ze względu na swoje kontynentalne i północne położenie oraz ogrom charakteryzuje się skrajnymi warunkami atmosferycznymi – nie tylko w ujęciu rocznym, ale też w obszarze amplitud dobowych. W takich warunkach kluczowy jest dobór właściwej odzieży i umiejętne żonglowanie warstwami. Na początku marszu przez Gobi w 2018 roku piekłem się na skwarkę w lnianej koszuli, a pod koniec telepałem się na mrozie w porządnej puchowej kurtce. Nasze ciała to nieprawdopodobne „instrumenty”, które mają wspaniałą umiejętność dostosowywania się do skrajności. Czasem musimy im tylko trochę pomóc.

Z Twoich relacji w mediach społecznościowych przebija szacunek do sił natury. Jakie doświadczenie – związane z pogodą – najmocniej nauczyło Cię pokory wobec przyrody?

MW: Bywam w miejscach, w których to właśnie natura rozdaje karty, więc w zasadzie każda wyprawa sprawia, że wracam do domu przepełniony szacunkiem do żywiołów. Kto raz musiał biwakować w huraganowym wietrze, nazywanym na Grenlandii Piteraq, albo jechał rowerem przez Patagonię poruszając się pod wiatr, ten już na zawsze będzie miał zredefiniowane pojęcie słowa „wieje”. To samo dotyczy opadów śniegu na Antarktydzie, która uchodzi za niezwykle suchy kontynent albo deszczu w równikowym Ekwadorze, gdy przez dwa tygodnie pakuje się do rowerowych sakw mokry namiot, który finalnie pokrywa się kożuchem pleśni. Wyprawa do Australii nauczyła mnie szacunku do wody – pustynia Tanami, to takie miejsce, w którym niezależnie o czym zaczynasz myśleć, to i tak kończysz na rozterkach związanych z wodą. To są doświadczenia, które przenikają człowieka do szpiku i zostają z nim już do końca. Nie ciepię marnowania wody.

Czy są miejsca, do których nie wróciłbyś zimą lub latem, właśnie ze względu na pogodę? A może odwrotnie – takie, które są najpiękniejsze i najbardziej „czyste” właśnie wtedy, gdy warunki są najtrudniejsze?

MW: Wycieczka na Saharę w sierpniu była dość śmiałym pomysłem, ale miałem do wyboru pojechać tam latem albo nie jechać wcale – więc nie kalkulowałem. I chociaż mój organizm całkiem nieźle radzi sobie w gorącym klimacie, to coraz atrakcyjniejsze wydają mi się kierunki zimowe i to wokół nich będą oscylować moje kolejne wyprawy. Może to dlatego, że urodziłem się w grudniu? A może z powodu braku mroźnych i śnieżnych zim w Polsce? Mam jedno ulubione miejsce, do którego wracam zimą, ale pozwolisz, że w pełni nie zdradzę jego lokalizacji – powiem jedynie, że znajduje się w Norwegii. 

Gdybyś miał stworzyć „pogodowy dekalog podróżnika”, jakie byłyby trzy pierwsze zasady, które powinien znać każdy, kto rusza w teren?

MW: Żaden dekalog nie działa – to raz. Przygotuj się najlepiej jak potrafisz – to dwa. I pamiętaj, że zawsze możesz wrócić. Uwielbiam to zespolenie z naturą na wyprawach, gdy na skórze czuję najmniejsze zmiany w pogodzie – krople deszczu, podmuchy wiatru i promienie słońca. Staję się wtedy jej częścią. Niestety to uczucie szybko mija, gdy wracam do domu i zamykam się naszych cywilizacyjnych, zamkniętych przestrzeniach. Niewielkie znaczenie ma dla mnie wówczas, o której godzinie jest wschód i zachód słońca czy księżyca, ani jaka będzie pogoda w piątek. A to przecież nieprawda, że w takich sytuacjach nie jesteśmy już połączeni. Gdy zrozumiemy, jak ogromny wpływ ma natura na nasze codzienne życie, to poczujemy się prawdziwą częścią czegoś ważnego. Czego sobie i czytelnikom życzę.

Dziękuję za rozmowę i życzę Ci kolejnych tak fantastycznych chwil z naturą i pogodą.


Matusz Waligóra (https://www.facebook.com/MateuszWaligoraOfficial/). Specjalista od wyczynowych wypraw w najbardziej odludne miejsca planety. Szczególnie upodobał sobie pustynie – od Australii po Boliwię. Na koncie ma rowerowy trawers najdłuższego pasma górskiego świata – Andów, samotny rowerowy przejazd najtrudniejszą drogą wytyczoną na Ziemi – Canning Stock Route w Australii Zachodniej i samotny pieszy trawers największej solnej pustyni świata – Salar de Uyuni w Boliwii. Jako pierwszy człowiek w historii przeszedł samotnie mongolską pustynię Gobi w 2018 roku, a następnie w 2025 także jako pierwszy przejechał ją zimą samotnie rowerem. W 2022 roku wraz z Łukaszem Superganem przeszedł Grenlandię na nartach. W tym samym roku jako czwarty Polak w historii dotarł samotnie na nartach do Bieguna Południowego. W 2023 roku jako pierwszy i jedyny Polak w historii wszedł na szczyt Mount Everest, rozpoczynając podróż na poziomie oceanu 0 m n.p.m. Jego reportaże dwukrotnie trafiły na okładkę National Geographic Polska. Napisał kilka książek, z których część stała się bestsellerami.

(Visited 112 times, 22 visits today)

Don't Miss