Odważnie o wodzie

17 lutego 2023
F. Jackson Hendry on Unsplash.
F. Jackson Hendry on Unsplash.

Z Profesorem Tomaszem Walczykiewiczem, wieloletnim pracownikiem naukowym IMGW-PIB, specjalistą gospodarki i polityki wodnej oraz zarządzania zasobami wodnymi, rozmawiamy o tym ile naprawdę mamy wody z Polsce, czy jej zabraknie i jak ją magazynować. Zapytamy również o plany i wyzwania, a także o krętą drogę do profesury.

Rafał Stepnowski: Dzień dobry Panie Profesorze. Proszę przyjąć od wszystkich pracowników Instytut gratulacje nadania tytułu profesora.

Tomasz Walczykiewicz: Dziękuję bardzo i serdecznie pozdrawiam wszystkich współpracowników.

RS: Wrócimy do tego tematu na koniec naszej rozmowy. Bowiem zacząć chciałem od wody. Jeśli spojrzymy na dostępne wyniki badań, jak również scenariusze na przyszłość, to wyłania się nam dramatyczny obraz Polski z suszami i coraz większymi niedoborami wody. Czy jest naprawdę tak źle, a może to tylko statystyka?

TW: Statystyki i obliczenia wynikają z dostępnych danych i metod ich wykorzystania. Przykładem może być wskaźnik TRWR (przyp. red. total renewable water resources) stosowany przez Organizację Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), który oblicza się na podstawie zasobów wewnętrznych, tj. wody wytworzonej w kraju (IRWR), i zasobów zewnętrznych, a więc wytworzonych poza granicami i zasilających dane państwo (ERWR). Polska jako kraj spójny hydrograficznie jest uzależniona od zasobów własnych IRWR. Ma to swoje dobre strony, bowiem nie musimy prowadzić trudnych negocjacji dotyczących wykorzystania zasobów z wód transgranicznych, ale jednocześnie nie możemy liczyć na „import” wody z zewnątrz. Stąd też w naszym kraju niskie wskaźniki zasobów wodnych na mieszkańca w roku, oscylujące wokół 1600 m3. Porównując TRWR dla Polski i innych państw europejskich, np. Portugalii, wypadamy słabo – głównie ze względu na uwarunkowania geograficzne i przebieg granic. Zainteresowanych bliżej tym tematem polecam stronę AQUASTAT prowadzoną przez FAO. Można tam odszukać inne ciekawe wskaźniki i przekrojowe analizy.

Wracając do tematu zasobów wodnych w Polsce, skoro nie za bardzo możemy liczyć na „import”, jesteśmy uzależnieni tylko od zasobów własnych. Te na dodatek, co często się podkreśla, są nierównomiernie rozłożone w czasie i przestrzeni. Stąd regiony w Polsce o większym deficycie, jak np. Wielkopolska. Jeżeli nałożymy na to możliwe konsekwencje zmiany klimatu, należy się spodziewać poważnych problemów z dostępnością do wody z uwagi na dynamikę prognozowanej zmiany i możliwe długie okresy bez opadów, przerywane epizodami gwałtownych powodzi będących następstwem nawalnych opadów deszczu. Z takimi zagrożeniami musimy się liczyć nie tylko w Polsce, ale również w całej Środkowej Europie, a zjawiska, które wystąpiły w ostatnich latach, już to potwierdzają .

RS: Dużo mówi się ostatnio w mediach o oszczędzaniu wody, oddolnych inicjatywach, zakładaniu ogrodów na dachach, unikaniu betonozy. Ale mam wrażenie, że faktycznym narzędziem do ochrony zasobów wodnych są rozwiązania systemowe. A tych brakuje.

TW: Ale to właśnie m.in. te elementy tworzą rozwiązanie systemowe gospodarowania zasobami wodnymi. Taki system powinien uwzględniać wszystkie poziomy funkcjonalne – od zarządzających do pojedynczego interesariusza i od przedsięwzięć w skali makro po przedsięwzięcia w skali mikro. System gospodarowania zasobami wodnymi powinien być tak zbudowany, aby stymulować udział społeczeństwa w procesie planowania i podejmowania decyzji; to wymaga współpracy w mniejszej skali – w zlewni, tam gdzie mieszkamy i żyjemy. A otoczeniem dla systemu powinny być rozwiązania prawne, które usankcjonują taką współpracę oraz narzędzia finansowe, jak również edukacja i wiarygodna informacja.

RS: Jak ocenia Pan możliwości i szanse budowy w Polsce kolejnych zbiorników retencyjnych? Wielu naukowców, zwłaszcza inżynierów, mówi że to jedyny pewny i statystycznie znaczący sposób na magazynowanie wody. Z drugiej strony ostatnie badania UN University Institute of Water, Environment and Health pokazują, że do 2050 roku pięćdziesięciu tysiącom największych sztucznych zbiorników na świecie grozi utrata połowy ich pojemności, głównie ze względu na procesy sedymentacji. Więc i one nie są lekarstwem na całe zło i na zawsze.

TW: W pierwszej kolejności należy spojrzeć na mapę Polski, topografię naszego kraju i zagospodarowanie przestrzenne, a następnie odpowiedzieć sobie na pytanie „gdzie?”. Dogodnych lokalizacji dla dużych zbiorników wodnych już nie ma, coraz częściej jednak mówi się o potencjale magazynowania wody przez mokradła. Oczywiście nie jest to retencja podlegająca sterowaniu. Ale zbiorniki wodne, jak pokazują przytoczone przez Pana badania, również nie są pozbawione wad. Problem sedymentacji dotyczy w różnym tempie wszystkich akwenów. To nieuchronny proces, dlatego uwzględnia się go już na etapie projektowania nowych obiektów. W ramach zakończonego ponad dekadę temu projektu KLIMAT koleżanki i koledzy z ówczesnego Ośrodka Technicznej Kontroli Zapór przeprowadzili badania na 49 zbiornikach, których łączna objętość wyjściowa to 2,7 mld m3. Pomiary wykazały, że w czasie eksploatacji, średnio przez 45 lat, akweny te straciły na skutek procesów akumulacji rumowiska ponad 6% ich całkowitej pojemności. To tak, jakby przez te kilka dekad wysechł całkowicie, budowany przez wiele lat i oddany niedawno do użytku, zbiornik Świnna Poręba. Pamiętam dyskusje z połowy lat 90. – byłem wtedy dyrektorem RZGW w Krakowie – dotyczące planów znacznego odmulenia Zbiornika Rożnowskiego. Było wiele pytań. Co zrobić z wydobytym materiałem? To blisko 20 mln m3. Jak go transportować? Kto z niego skorzysta? I jak szybko problem wróci, ponieważ tempo zamulania tego akwenu jest niezwykle wysokie, oceniane na 0,5 proc. jego pojemności w skali roku. Ostatecznie odmulenie zrealizowano w ograniczonej skali, wykorzystując wydobyty materiał do odtworzenia plaży, dzięki czemu mieszkańcy i turyści mieli dostęp do wody. Projektem były bardzo zainteresowane samorządy i związek gmin reprezentujący interesy związane z turystycznym wykorzystaniem okolic zbiornika, z uwagi na malejące wówczas wpływy z tego sektora gospodarki.

RS: Mówiąc o zarządzaniu wodą, nie sposób uniknąć tematu legislacji. Mija pięć lat od wprowadzenia w życie nowej ustawy Prawo wodne, która miała całkowicie zmienić obraz gospodarowania wodami w Polsce. Przede wszystkim uzdrowić finansowanie poprzez mechanizm zanieczyszczający/użytkownik płaci. Jak ocenia Pan ten dokument z perspektywy czasu? Czy ustrzegliśmy się błędów?

TW: Nie jestem zwolennikiem rozwiązań, które prowadzą do skumulowania kompetencji w jednym miejscu. Osobiście wolałbym system oparty na osobnej strukturze „banku wodnego”, z opłatami i ich redystrybucją w postaci subwencji i pożyczek, oraz wydzielonych jednostkach odpowiadających za planowanie, zarządzanie i monitoring a także zajmujących się wodami publicznymi i związanym z nimi majątkiem. Zwróćmy przy tej okazji uwagę, że większość dużych zbiorników wodnych zlokalizowanych na południu Polski jest zarządzana przez podmioty energetyczne, jak np. PGE, Tauron, czy ZEW Niedzica SA, pozostających poza wspomnianą wyżej scentralizowaną strukturą. Wracając do rozwiązań dotyczących gospodarki wodnej, moim zdaniem należy zacząć od zmiany ustawy o działach administracji i zredefiniowania działu „gospodarka wodna”, a następnie wydzielenia z niego nowego działu odpowiadającego wyłącznie za zasoby wodne (powierzchniowe i podziemne) i środowisko zależne od wody. Aspekty techniczne, związane z całą infrastrukturą służącą tzw. utrzymaniu wód i żegludze, powinny być w odrębnym dziale, bo tak naprawdę, jeżeli mówimy przykładowo o drodze wodnej, to jest to jedno z rozwiązań służących transportowi, jak szlak kolejowy czy autostrada. Nie uważam też za fortunną likwidację rad regionów wodnych, a więc swoistych „parlamentów wodnych”, które w pierwotnym zamyśle miały funkcjonować w podobnej formule, jak komitety dorzecza we Francji. Jeżeli bowiem wrócimy do lat 90. to w tym czasie zakładano reformę gospodarki wodnej właśnie na wzór francuski. Podpisano nawet umowę z rządem Francji. Na marginesie ówczesna dyrekcja naszego Instytutu była zaangażowana we współpracę w ramach tej umowy. Niestety po polskiej stronie zabrakło konsekwencji w działaniu. Jeśli chodzi o wspomniane rady regionów, uważam że ruch powinien być podjęty w drugą stronę, a więc w kierunku powstawania komitetów zlewniowych w mniejszych obszarach, w szczególności tam, gdzie występują problemy i konflikty. O tym wspomniałem już przy okazji rozwiązań systemowych. Obserwując ostatnie 30 lat, widać wyraźnie postępującą erozję tych założeń. Monitoring jakości wód to też istotny element zarządzania zasobami wodnymi. Po realizacji projektu SMOK eksperci z IMGW wielokrotnie proponowali wykorzystanie do tego celu naszej sieci telemetrycznej i instalację w wybranych strategicznych posterunkach wodowskazowych czujników prowadzących ciągły pomiar parametrów jakości wód. Czasem zastanawiam się, gdzie bylibyśmy teraz, gdyby nie zabrakło nam konsekwencji?

RS: Kilka dni temu postanowieniem Prezydenta RP otrzymał Pan tytuł profesora w dziedzinie nauk inżynieryjno-technicznych. To z pewnością ogromny sukces i zwieńczenie Pan długoletniej kariery. Proszę powiedzieć, jak dziś w Polsce wygląda droga do uzyskania profesury.

TW: Odnośnie krętej drogi, o której Pan wspomniał na początku, to rzeczywiście na była ona prosta jak strzała. Po studiach chciałem być projektantem i sześć lat przepracowałem w krakowskim oddziale Hydroprojektu, który był wówczas wiodącym biurem w tej branży w Polsce. Zmiany polityczne i gospodarcze, które nastąpiły na początku lat 90., dotyczyły również gospodarki wodnej. W konsekwencji, dzięki zatrudnieniu w Regionalnym Zarządzie Gospodarki Wodnej w Krakowie nie tylko zacząłem poznawać rozwiązania w zakresie gospodarki wodnej w innych krajach, ale również uczestniczyłem w projektach, których celem było wprowadzenie nowoczesnych rozwiązań w zakresie zarządzania i monitoringu w Polsce. Wtedy zaczęła się też współpraca z IMGW, wynikająca z realizacji pierwszego projektu Banku Światowego, głównie w zakresie prac badawczo-wdrożeniowych. Dopiero w 2003 roku zostałem zatrudniony w komórce badawczej Instytutu, chwilę później obroniłem doktorat, zostałem adiunktem i pracownikiem naukowym, a pod koniec roku objąłem kierowanie Zakładem  Systemów Wodnogospodarczych. Tym samym zmieniła się moja rola z kierującego z ramienia zleceniodawcy na kierującego z ramienia wykonawcy. Miałem już wówczas za sobą pewne autorskie i współautorskie publikacje, ale gromadzenie dorobku obejmującego prace badawcze, projekty badawczo-wdrożeniowe i publikacje rozpoczęło się właśnie w 2003 roku. Duże znaczenie miał dla mnie udział w pierwszych pracach badawczo-wdrożeniowych dotyczących Ramowej Dyrektywy Wodnej. Doprowadziłem w tym czasie do utworzenia nowej grupy tematycznej dotyczącej podstaw metodycznych dla RDW. Wykorzystywałem w nich doświadczenia, które wynikały z równoległego udziału i pełnienia funkcji Przewodniczącego Komitetu Technicznego w projekcie PHARE[i]. Potem sukcesywnie pojawiały się kolejne projekty.

RS: Jakie są Pana cele i plany naukowe. Tytuł profesora zobowiązuje?

TW: W badaniach w szeroko rozumianej gospodarce wodnej szczególnie interesują mnie analizy ryzyka w środowisku wodnym, wynikającego ze zmiany klimatu i postępującej urbanizacji, oraz problematyka adaptacji, która uwzględniać powinna nie tylko rozwiązania techniczne, ale również społeczne i edukacyjne. Ten kierunek chciałbym utrzymać. W swojej pracy miałem szczęście i przywilej współpracy z przełożonymi, którzy dopingowali mnie do dalszego rozwoju, co pomogło mi w stawianiu sobie kolejnych wyzwań. Chciałbym teraz w podobnym zakresie wspierać młodszych pracowników. Zobowiązują mnie do tego moje pozytywne wspomnienia i doświadczenia, a także uzyskany tytuł.

RS: Dziękuję za rozmowę. Jeszcze raz w imieniu swoim i pracowników IMGW gratuluję i życzę dalszych sukcesów.

[i] (przyp. red.) mowa o projekcie PHARE PL 2002/IB/EN/01 „Wdrażanie Ramowej Dyrektywy Wodnej 2000/60/WE w Polsce” – (Porozumienie Bliźniacze Polska-Niemcy (Bawaria).

(Visited 248 times, 1 visits today)

Don't Miss