Czy jeden z najbardziej znanych symboli walki z globalnym ociepleniem stał się pustym happeningiem, w którym uczestniczymy w trosce o własne sumienie i ego? Oto fakty i mity o Earth Hour oraz subiektywna ocena znaczenia dzisiejszego święta w dyskusji o zmianie klimatu.
AUTOR: Rafał Stepnowski, IMGW-PIB
Wszystko zaczęło się od Australii. W 2004 roku lokalny oddział WWF szukał sposobu na zwrócenie uwagi mieszkańców Antypodów na problem zmiany klimatu. O pomoc zwrócił się do agencji reklamowej Leo Burnett Sydney. Chodziło o przygotowanie kampanii, która trafi do ludzi i pokaże, że każdy człowiek może wziąć na siebie odpowiedzialność za kwestie klimatyczne. Rok później powstaje zalążek Earth Hour, czyli akcja pod roboczym hasłem „The Big Flick”, która zakłada, że tysiące ludzi na jedną godzinę wyłączy światło w swoich domach. Finalnie prace nad kampanią kończą się w 2006 roku, gdy WWF Australia i Leo Burnett przedstawiają jednej z największych na Antypodach agencji prasowej Fairfax Media koncepcję „Godziny dla Ziemi”. Pomysł się podoba i wkrótce otrzymuje również wsparcie Pani Clover Moore, burmistrz Sydney.
Kampania trafia na podatny grunt. W kinach na całym świecie rekordy popularności bije dokument Niewygodna prawda, wyreżyserowany przez Davisa Guggenheima, opowiadający o problemie zmiany klimatu. Twarzą filmu jest były wiceprezydent USA Al Gore, który od kilku lat prowadzi intensywną kampanię na temat globalnego ocieplenia, co uczyni go wkrótce laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Pod koniec 2006 roku opinie publiczną elektryzuje Raport Sterna – opasłe dzieło brytyjskiego ekonomisty Sir Nicholasa Sterna, przygotowane dla rządu Zjednoczonego Królestwa. Opracowanie spotyka się z dużym odzewem, m.in. z powodu bardzo odważnych i jednoznacznych tez autora o kosztach dalszego ignorowania zagrożenia klimatycznego przez rządy na całym świecie.
W tej gorącej atmosferze 31 marca 2007 roku odbywa się inauguracyjna Godzina dla Ziemi. W akcji bierze udział ponad 2 mln mieszkańców Sydney oraz 2100 firm i lokalnych małych przedsiębiorców. To ogromny sukces. Gdy w kwietniu ukazuje się raport grupy roboczej “Climate Change 2007: Impacts, Adaptation and Vulnerability”, w którym IPCC ostrzega, że nikt nie będzie w stanie uniknąć efektów globalnego ocieplenia, a najbardziej narażeni na skutki będą kraje rozwijające się, WWF planuje już kolejną Godzinę dla Ziemi – tym razem jako wydarzenie ogólnokrajowe. Ale odzew na kampanię jest znacznie większy, kolejne miasta spoza Australii zgłaszają chęć przystąpienia do jej kolejnej odsłony. W 2008 roku Godzina dla Ziemi odbywa się w ponad 35 krajach na całym świecie. Według szacunków w akcji mogło wziąć udział od 50 do nawet 100 mln ludzi.
W kolejnych latach kampania nabiera rozmachu, angażując coraz większą liczbę krajów, instytucji i zwykłych ludzi. W 2009 roku w podróż z Australii do Kopenhagi, gdzie ma odbyć się kolejny szczyt klimatyczny, wyrusza The People’s Orb – błyszcząca srebrna kula o średnicy 20 cm, w którą zapakowano 350 GB filmów, obrazów i opowieści ludzi z całego świata, zwracających uwagę na konieczność podjęcia działań w sprawie zmiany klimatu. W akcję włączają się m.in. Tim Flannery, dyrektor generalny WWF, Jim Leape dyrektor wykonawczy UNEP oraz artyści i muzycy, a nawet byłe głowy państw. The People’s Orb zajmuje centralne miejsce w sali posiedzenia plenarnego w ostatnim dniu konferencji.
Ale zaledwie trzy lata po narodzinach Earth Hour zaczynają się pojawiać pierwsze głosy krytykujące kampanię. Opinia Bjørna Lomborga, autora książki The Skeptical Environmentalist, była jedną z łagodniejszych, gdy pisał: „Trzeba jak najszybciej zastąpić paliwa kopalne energią słoneczną i innymi nowymi technologiami, tak abyśmy mogli wyłączyć brudne źródła energii dłużej niż na godzinę” oraz że Godzina dla Ziemi to „nieefektywny happening”, dzięki którym ludzie mogą poczuć się lepiej „bo zrobili coś dla środowiska”, podczas gdy w rzeczywistości ograniczenie emisji CO2 w trakcie trwania akcji jest znikome. Inni krytycy skupili się na samej idei, sugerując że jej twórcami są proekologiczny lobbyści, których celem jest „demonizowanie elektryczności”, która w rzeczywistości była „największym źródłem wyzwolenia ludzkości w XX wieku”. Natomiast najmocniejszymi i szybko podchwyconymi przez przeciwników Earth Hours były komentarze o tym, że „skokowe obniżanie i zwiększanie produkcji energii powoduje wzrost emisji dwutlenku węgla”, a oszczędności można porównać do „usunięcia z dróg sześciu samochodów spalinowych rocznie”.
Mniej gadania, więcej faktów
Jak więc rzeczywiście wygląda „pozytywny efekt” Godziny dla Ziemi. Szukając odpowiedzi na to pytanie, sięgnąłem… oczywiście do źródeł naukowych. Wpisane do wyszukiwarki Google hasło „earth hour is it really save energy” daje 52 miliony wyników, ale już na pierwszej pozycji możecie odnaleźć przekrojowy artykuł “The electricity impacts of Earth Hour: An international comparative analysis of energy-saving behavior”, opublikowany w 2014 roku w magazynie Energy Research & Social Science. Sarah J. Olexsak z Johns Hopkins University i Alan Meier z Lawrence Berkeley National Laboratory przedstawili w nim wyniki swoich badań nad wpływem Godziny dla Ziemi na poziom zużyciu energii na świecie.
Wykorzystali oni 274 pomiary zmian w popycie na energię elektryczną, obserwowanych w trakcie wydarzeń związanych Godziną dla Ziemi z lat 2007-2012 w dziesięciu krajach, w tym Australii, Nowej Zelandii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Zebrane dane potwierdzają, że kampania ma niewielki wpływ na zużycie energii – średnio przyczyniła się do zmniejszenia zapotrzebowania o 4 proc. – chociaż w niektórych przypadkach oszczędności sięgały 20 i więcej procent. Co ciekawe autorzy opracowania przytaczają przykłady innych wydarzeń, głównie sportowych, które również powodują zmiany w popycie na energię elektryczną, wskazując, że lokalni operatorzy są przygotowani na tego rodzaju wahania. W 2012 roku, gdy Irlandczycy zasiedli przed telewizorami, aby obejrzeć mecz ich reprezentacji na Euro 2012, popyt na energię elektryczną w całym kraju spadł o 3 proc. z pierwszym gwizdkiem, a po zakończeniu zmagań wzrósł o ok. 7 proc. Podobne zakłócenia w sieci energetycznej notowano w czasie Mistrzostw Świata w Piłce nożnej w 1990 roku oraz podczas finałów Super Bowl w 2012 roku. Tak więc zarzut, że masowe wyłączenie a następnie włączenie świateł w trakcie Godziny na Ziemi ma negatywny wpływ na pracę systemów energetycznych, jest nieprawdziwy.
W artykule Olexsak i Meiera pojawia się natomiast kilka wniosków, nad którymi z uwagą powinni się pochylić organizatorzy przyszłych Earth Hour. Po pierwsze, nie ma systemowego mechanizmu kontroli zużycia prądu podczas trwania akcji. I chociaż WWF podkreśla, że celem Godziny dla Ziemi nie jest po prostu ograniczenie zapotrzebowania na energię elektryczną, to posiadając takie dane organizacja miałaby twarde dowody, tak potrzebne w dyskusji z przeciwnikami kampanii. Po drugie brakuje pogłębionych badań, czy uczestnicy akcji wdrażają postawy promowane przez społeczność Earth Hour na trwałe w swoim życiu. Takie informacje zwrotne, tzw. „feedback”, byłyby niezwykle pomocne przy ocenie siły przekazu płynącego z Godziny dla Ziemi.
Zdaniem autorów opracowania, jednym z największych atutów kampanii jest, jeśli nie stworzenie, to na pewno wzmocnienie globalnego ruchu na rzecz walki z globalnym ociepleniem. Osoby zaangażowane w Godzinę dla Ziemi organizują się na platformach społecznościowych, dzielą się doświadczeniami i informują, jak ograniczać zużycie energii i tym samym redukować emisję gazów cieplarnianych. Tego rodzaju wsparcie daje tej społeczności poczucie satysfakcji i pomaga w promowaniu zachowań pro środowiskowych.
To co z tym świętem?
Jest sporo prawdy w tym, co napisał Keith Lockitch, wiceprezes ds. edukacji w Ayn Rand Institute, gdy zarzucał uczestnikom akcji, że „spędzenie godziny w przyjemnym towarzystwie, obserwując gwiazdy, imprezując na plażach przy świetle pochodni lub idąc do restauracji na specjalną kolację przy świecach, nie oznacza że życie bez energii byłoby jedną wielką imprezą”. Jednak idzie o krok za daleko w dalszej części swojego wywodu, gdy stwierdza, że globalne ograniczenie emisji o 80 proc. (jak jego zdaniem życzą sobie ci stojący za Godziną dla Ziemi) oznaczałoby globalną katastrofę, bo nie da się dziś żyć bez wszystkich udogodnień, które umożliwia energetyka przemysłowa.
Panie Lockitch, wyłączenie świateł, rezygnacja z zakupu kolejnego elektronicznego gadżetu do kuchni czy odłożenie poza zasięg ręki smartfona nie spowodują upadku cywilizacji, ale na pewno chociaż trochę zmniejszą presję tej cywilizacji na planetę i jej zasoby. Jeżeli więc prowadzona od 16 lat kampania Godzina dla Ziemi, przyczyniła się do zmiany postaw nawet jednego procenta zaangażowanych w nią osób, to warta była zachodu.
Dziś piłka jest po stronie entuzjastów Earth Hour. Jeśli chcemy by to wydarzenie pozostało czymś więcej niż medialnym nagłówkiem, musimy nadać mu ponownie treść. Symbole zmieniały dzieje ludzkości. Tylko trzeba je pielęgnować i nie dać im spowszednieć.
Zdjęcie główne: Sultan Samid | Unsplash
RAFAŁ STEPNOWSKI. Hydrolog. Autor publikacji na temat zmiany klimatu, bioróżnorodności i zagadnień środowiskowych. Redaktor naczelny magazynu “Obserwator” i magazynu online pod tym samym tytułem. Szef redakcji czasopisma naukowego “MHWM”. W Instytucie pracuje od 2008 roku. Przez pierwszą dekadę był koordynatorem wydawnictw. Od 2019 roku tworzy Zespół Komunikacji IMGW-PIB. Obecnie odpowiada za cały content pisany w instytucie.